Wejście tworzą roztrzaskane wrota. Nigdyś piękne, teraz pokryte masą zadrabań i grubą warstwą pyłu. Kiedy wejdziesz do pomieszczenia, czujesz dziwną atmosferę - cisza i powaga tego miejsca są tak potężne, że niemal przytłaczają. Coś, jakby groziły temu, kto je zakłóci. To w tym miejscu wszystkie rozmowy cichły, to tu zasiadała królowa.
Na końcu sali stoi tron. Pusty, z prawie stuletnią warstewką kurzu na sobie. Samo pomieszczenie, mimo ogromych rozmiarów jest nieumeblowane, co tylko wzmacnia uczucia rodzące się w tym miejscu.
W suficie jest kilka dziur. Niezbyt wielkich, na tyle dużych jednak, żeby w słoneczny dzień oświetlały Salę, w zamian za kryształowe żyrandole, od dawna nie zapalane.